Wincenty Spaltenstein został aresztowany w swoim domu, na oczach żony i syna, wczesnym rankiem 24 maja 1940 r. Pieszo doprowadzono go do niemieckiego komisariatu policji, mieszczącego się w dawnym ratuszu Wielkich Hajduk (Chorzów Batory) skąd po paru godzinach trafił wprost do piwnicy chorzowskiego gestapo. Dwa dni po aresztowaniu, kilkaset kilometrów od domu i rodziny, przyszło mu się zmierzyć z zupełnie inną, nieznaną dotychczas rzeczywistością. Dachau stało się miejscem, w którym przyszło mu stoczyć zażarty bój o życie i gdzie każdy dzień mógł być jego ostatnim.
Po Dachau przyszła kolej na Sachsenhausen pod Berlinem. Później było Neuengamme. Niedługo potem znów znalazł się w Dachau, jakby wracał na początek swej drogi, zatoczywszy koło. Różne nazwy, różne rejony Niemiec, różne metody zadawania bólu i cierpienia. Cel jednak pozostawał wciąż ten sam – przeżyć!
Czas mijał, a wraz z nim kruszała wątła nadzieja na wolność. Dzień po dniu obozowa monotonia zabijała wolę przetrwania i upór najtwardszych. Wolność, tak upragniona i oczekiwana spadła jak grom z jasnego nieba. Podczas porannego październikowego apelu, wyczytano nazwiska 4 osób, które tego poranka miały żywe i wolne opuścić obóz. Wśród tych czterech znalazł się Wincenty Spaltenstein. Kilka godzin później był wolny. Wracał do domu.
*
Zwolnienie Wincentego Spaltensteina z Dachau nastąpiło 24 października 1941 r. W zachowanej dokumentacji w Muzeum Miejsca Pamięci Dachau, jako datę zwolnienia podano 22 października. Zdarzało się, że kancelarie obozowe wpisywały wcześniejszą datę zwolnienia, aby usprawnić swoje procedury. Dlatego pierwsza z podanych dat jest bardziej prawdopodobna. Wiemy, że po zwolnieniu, Wincenty udał się pieszo wraz z trzema towarzyszami na dworzec kolejowy, aby dostać się do Monachium. W Monachium ruszył w dalszą drogę do miasta Hof w Bawarii, a tam przesiadł się na pociąg jadący w stronę Wrocławia. Po dwóch dniach podróży dotarł do Chorzowa (Königshütte), do domu.
Dzięki wspomnieniom W. Spaltensteina spisanym przez Edwarda Hankego, możemy odtworzyć nie tylko podróż powrotną z Dachau do Chorzowa, lecz również jego 17-miesięczną walkę o przetrwanie w niemieckich obozach zagłady.
Pojawia się jednak pytanie. Jak? W jaki sposób udało się uwolnić Wincentego Spaltensteina? Jakie działania podjęto, jakich narzędzi użyto, aby wyzwolić go z obozów śmierci? W nielicznych relacjach rodzinnych można doszukać się informacji na ten temat. W następnych akapitach postaram się zebrać je w całość. Przedstawię fakty oraz pojawiające się w miarę zbierania danych przypuszczenia dotyczące podjętych działań i osób zangażowanych w jego “wyzwolenie”.
I.
Osobą, która od początku aż do samego końca w pełni, oddała się misji uwolnienia Wincentego Spaltensteina, była jego żona Kazimiera. W dzień jego aresztowania, mimo szoku oraz wielkich obaw, parę godzin po jego zatrzymaniu postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i ratować męża. Zwróciła się o pomoc do najbliższych przyjaciół oraz byłych współpracowników męża (Polaków i Niemców), którzy mogli pomóc. Niewiele później dzięki uruchomnionym kontaktom dowiedziała się o miejscu przetrzymywania męża. Dzięki uprzejmości stróża pilnującego więźniów w piwnicy chorzowskiego gestapo udało się jej przekazać Wincentemu paczkę z żywnością oraz wiadomość. Wręczając Wincentemu pakunek, stróż przekazał informacje: “Jest w pańskiej sprawie interwencja, która prawdopodobnie poskutkuje, ponieważ starają się o to wpływowe osobistości.”
Niestety, jeszcze tego samego dnia więźniów wyprowadzono na ulicę i w policyjnym konwoju doprowadzono na dworzec, skąd pociąg zabrał ich w nieznane. Przed odjazdem przy budynku gestapo zebrał się tłum. Rodziny czekały na jakiekolwiek informacje o swoich bliskich. Gdy więźniowie pojawili się na ulicy, tłum zaszlochał. Rodziny bacznie wyglądały swych mężów, braci i ojców. Policja rozpędziła tłum, usiłując przywrócić porządek. Nie wiemy tego na pewno, jednak nie wyobrażam sobie, aby w tym tłumie, zabrakło Kazimiery Spaltenstein wraz z synem.
Nastały długie tygodnie niepewności. Czy mąż żyje? Gdzie jest? Jak mu się wiedzie? Pytania te wciąż mąciły myśli. Życie wymagało jednak skupienia nad własnym losem oraz rodziny żyjącej w okupowany przez Niemców mieście. Dom należący do Kazimiery i Wincentego Spaltensteinów, przy ulicy Michała Drzymały 6 został przejęty przez władze okupacyjne. Jakby tego było mało, do mieszkania nr 3, w którym mieszkała Kazimiera wraz z synem Lesławem, dokwaterowano niemiecką rodzinę. Odtąd aż do wyjazdu z Chorzowa w 1943 r. Kazimiera musiała współżyć i tolerować okupantów i ciemiężycieli nie tylko we własnym mieście, lecz we własnym mieszkaniu. Dodatkowo sprawy utrudniało znaczne ograniczenie zasobów finansowych, a oszczędności rodziny drastycznie się skurczyły.
Pod koniec czerwca 1940 roku do Kazimiery dotarł list. Był to długo oczekiwany dowód życia.
Moja Kochana Żono!
Znajduję się tutaj w Obozie Koncentracyjnym w Dachau. Nie pisz do mnie wcześniej, aż otrzymasz ode mnie następny list. Jestem zdrowy i powodzi mi się dobrze. Pozdrawiam Cię serdecznie.
List został dostarczony miesiąc po aresztowaniu. Można sobie wyobrazić, jak brzmiała pierwsza myśl Kazimiery, jaka pojawiła się po przeczytaniu listu. „A więc żyje! Dzięki ci Boże!”. Jednak wzruszenie i poczucie ulgi szybko zostało wyparte przez szarą, przykrą rzeczywistość. Po chwili szczęścia nastąpiły chwile strachu i troski. Oczywistym, było, że im dłużej Wincenty Spaltenstein będzie, przetrzymywany, tym większe grozi mu niebezpieczeństwo i groźba, że żonie i synowi nie przyjdzie już nigdy więcej go ujrzeć. We wrześniu 1940 r. syn Kazimiery Lesław wyjechał na roboty przymusowe do Berlina. Została sama.
II.
W kwietniu i maju 1940 r. na terenie Rejencji Katowickiej (utworzonej przez władze III Rzeszy jednostki administracyjnej obejmującej część obecnego woj. Śląskiego i Małopolskiego) przystąpiono do realizacji akcji pod kryptonimem „Intelligenzaktion”. Akcja ta była skierowana przeciwko osobom działającym w polskich organizacjach patriotycznych i społecznych. Wśród aresztowanych znaleźli się sędziowie, nauczyciele oraz katoliccy księża. Władze III Rzeszy poprzez eliminację dawnych i obecnych działaczy oraz liderów społecznych planowały zapewnić sobie kontrolę i ograniczyć do minimum zagrożenie powstania zorganizowanego oporu na Śląsku. Aresztowania dokonywane przez gestapo nie były poparte nakazami wydanymi przez instytucje wymiaru sprawiedliwości. Uzasadnieniem prawnym zatrzymania było zastosowanie tzw. aresztu ochronnego – „Schutzhaft”. Narzędzie to uprawniało placówki gestapo do bezterminowego przetrzymywania każdej osoby, która w ich oczach była podejrzana lub winna prowadzenia działalności antyniemieckiej.
Zatrzymania prowadzono w oparciu, o specjalną listę gończą Sonderfahndungsbuch Polen. Na liście tej znajdował się również Wincenty Spaltenstein. Podano informacje o jego aktualnym adresie zamieszkania oraz wykonywanym zawodzie. W trakcie trwania akcji aresztowanych zostało kilka tysięcy osób. Głównymi miejscami ich przetrzymywania były obozy koncentracyjne Dachau, Mauthausen oraz Gusen.
Po ustaleniu miejsca pobytu swoich bliskich, rodziny starały się o ich uwolnienie. Wielu więźniom udało się dzięki tym zabiegom i prośbom powrócić do domów. Rodziny powoływały się na wszelkie okoliczności mogące przyczynić się do zwolnienia. Jak czytamy w uzasadnieniu postanowienia Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach o umorzeniu śledztwa (Sygn. Akt S.88/10/Zn) w sprawie dotyczącej akcji „Intelligenzaktion” na terenie Rejencji Katowickiej: „Rodziny przeważnie nie znały losów swoich bliskich, do momentu otrzymania listu pisanego oficjalną drogą z obozu w Dachau lub Mauthausen. Po uzyskaniu tej informacji większość rodzin pisała prośby o zwolnienie.” „…w wielu pismach, osoby zwracające się o zwolnienie swoich bliskich powoływały się na złożenie wniosku o nabycie obywatelstwa niemieckiego lub o wpisanie na niemiecką listę narodowościową. Taka postawa wynikała z zalecenia biskupa diecezjalnego katowickiego Adamskiego i zmierzała do uniknięcia lub zmniejszenia represji ze strony władz niemieckich.”
Wnioski te znajdują potwierdzenie w załączonych w postanowieniu o umorzeniu śledztwa, zeznaniach złożonych przez przetrzymywanych oraz członków ich rodzin. Pisano prośby o ułaskawienie – jedna z krewnych zatrzymanego napisała nawet prośbę o ułaskawienie do samego Hitlera. Oczywiście nie wiadomo czy to było powodem późniejszego zwolnienia aresztanta. Rodziny korzystały z możliwości wstawiennictwa ze strony byłych pracodawców i urzędników państwowych, co również przynosiło efekty. Jednym ze sposobów, również wspominanym w zeznaniach, było wręczanie łapówek urzędnikom miejscowych placówek gestapo.
Wincenty Spaltenstein w swojej pracy wspomnieniowej Dachau-Oranienburg-Neuengamme-Dachau 1940-1941 napisał: „Wniosek o zwolnienie postawić musiał ten urząd gestapo, który przeprowadził uwięzienie. Placówki te otrzymawszy wniosek lub w inny sposób powodowane zaciągały wprzód w obozie opinię o sprawowaniu się odnośnego więźnia, a następnie stawiały ewentualnie wniosek do centrali gestapo w Berlinie o zwolnienie. Obóz sam nie miał prawa zwalniania nikogo. Musiał czekać decyzji berlińskiej, a gdy ta nadeszła zwalniał zwykle w ciągu 8 dni. Miał on jednak prawo odroczyć zwolnienie do trzech miesięcy, jeżeli potrzebował więźnia do specjalnych robót.”
III.
„Każdy więzień marzył o zwolnieniu z obozu i tą nadzieją żył. W listach pisanych do domu prosił, jak tylko mógł, by rodzina robiła w tym kierunku starania, odnoszące w niektórych wypadkach skutek. Otrzymywane w odpowiedzi zapewnienia o poczynionych krokach łagodziły czas niedoli. Niestety starania takie rzadko odnosiły pożądany skutek, a zawsze trwały bardzo długo.”
Kazimiera utrzymywała z Wincentym kontakt listowny. W zachowanej do dnia, dzisiejszego korespondencji zapewniała go, że wolność jest blisko i że wkrótce opuści on obozowe mury. Nawet jeżeli była to przesada, to działanie takie miało ważny cel – utrzymanie nadziei, a co za tym idzie utrzymanie Wincentego przy życiu. Wielu z osadzonych nie mając oparcia w rodzinie, zatraciwszy się w obozowej rutynie i cierpieniu popełniało samobójstwo.
Z wielką niecierpliwością Wincenty oczekiwał na czas zwolnienia, wiedząc, że każdy następny dzień, tydzień i miesiąc spędzony w obozie zmniejsza szansę jego przeżycia. W każdym niemal liście (mowa o zachowanej korespondencji) dopytywał Kazimierę o sprawę swego uwolnienia oraz jak wiedzie się jej i synowi. Oczywiście, ze względu na ograniczenia obozowe nie wszystkie pytania mógł zadać wprost ani też wprost otrzymać na nie odpowiedzi.
„Ułożenie dobrego listu nie było łatwe. Chodziło bowiem o to, aby jednak coś napisać, a nie spowodować cofnięcie listu. Zasadniczo nie wolno było donosić o złym stanie zdrowia, o chorobie, o losach współtowarzyszy, o polityce ani robić żadnych znaków i domyślników. Niedozwolone były również niejasne aluzje. Chcąc jednak coś przemycić o sobie, pisało się zazwyczaj o jakimś krewnym, podsuwając jemu własne niedomagania. Byli tacy, którzy umówili się z rodziną przed aresztowaniem, że będą pisali o sobie jako o gospodarstwie, hipotece lub depozycie np. „starajcie się o zwolenianie hipoteki, powołując się na świadków itp.”
Baczny obserwator dostrzeże zastosowanie podobnych praktyk w zachowanej korespondencji Spaltensteinów. Wincenty pytając o Syna przebywającego od września 1940 roku na robotach przymusowych pyta o „ELO”. W kontekście treści listów łatwo wywnioskować, że „ELO” to poprzestawiane litery imienia „LEO”, czyli Lesław. Gdy dopytuje o sprawę swojego zwolnienia pyta o sprawy „WITZKA”. Jak wiemy z przekazów rodzinnych, w taki sposób zwracała się do niego czule jego żona. Zdarzało się również, że w napisanym liście udało się przemycić (choć było to trudne) informacje napisane po polsku lub niemiecku. W liście pojawiały się zdania, które „niby” napisane przez niedopatrzenie jako „błędne” były w liście przekreślone. Czyniono to jednak w taki sposób by pomimo przekreślenia tekstu, udało się je odczytać.
„Elo jest jeszcze ciągle w Berlinie, jest zdrowy i zadowolony. Tomek i Stanisław także myślą o Tobie i przesyłają Ci pozdrowienia. Tomek otrzymał swoje pierwsze stanowisko, Paul także tam pozostał. (Witzek powinien wiedzieć, że ze wszystkich stron wszystko zostało zrobione). Widzisz, nie wszystko zostało dotrzymane, co było obiecane. Powiem Witzkowi, że jego sprawy są w dobrych rękach.”
Teksty wybranych listów:
„Jestem zdrowy i powodzi mi się dobrze. Napisz mi jak tam Twoje zdrowie i co robi Syn. List mogłaś napisać mi po niemiecku. Zwróciłem uwagę na wszystkie wydrukowane na liście komentarze. Pozdrawiam serdecznie Ciebie i Syna.” – KL Dachau, 7 lipca 1940
„Potwierdzam, że otrzymałem Twój list. Teraz otrzymałem także przesyłkę 15 marek. Dziękuję także za wiadomości o moich znajomych i kolegach, o których mi napisałaś. Cieszę się, że mojej sprawie będzie nadany bieg oraz mam nadzieję na szybkie i dobre zakończenie.” – KL Dachau, 18 sierpnia 1940
„Dziękuję Ci za wszystkie wiadomości w ostatnim liście. Napisz mi w następnym liście czy sprawy Witzka zostały dokładnie załatwione, czy nie. Jestem bardzo ciekawy, jak te sprawy stoją. Napisz mi także, jak idzie Elo, czy jest zadowolony z pracy, czy nie. Czekam na Twój następny list, całuję i serdecznie pozdrawiam” – KL Hamburg-Neuengamme, 10 listopada 1940
IV.
Aby doprowadzić, do uwolnienia swojego męża Kazimiera Spaltenstein podjęła szereg inicjatyw.
Pierwszą było najprawdopodobniej złożenie podania/prośby o zwolnienie męża poparte przychylnymi opiniami i wstawiennictwem przyjaciół, znajomych i byłych współpracowników lub osób, z którymi Wincenty zetknął się podczas swej pracy jako sędzia, burmistrz i adwokat. W listach wymienianych pomiędzy Kazimierą i jej mężem osoby te są zwykle wymieniane jedynie z imienia, stąd trudno ustalić kim dokładnie były. Wśród listów pojawia się tylko jedno nazwisko.
„Napisz mi tak szybko, jak to możliwe, jaką odpowiedź dał Ci pan Brahl, czy zakończył sprawy.”
Najprawdopodobniej wspomniany „pan Brahl” to Helmut Brahl, który od 1917 do 1923 roku był burmistrzem Królewskiej Huty. Z powodu ciągłych tarć z polskimi radnymi złożył rezygnację z pełnionego stanowiska. Jego następcą został Paweł Dombek, a po nim urząd ten sprawował Wincenty Spaltenstein aż do końca roku 1934. Czy zwrócono się do niego o wstawiennictwo i czy zgodził się podjąć to zadanie? Tego możemy się jedynie domyślać, jednak jest to jasny sygnał, że Kazimiera zwracała się o pomoc, gdzie tylko mogła, w tym również do Niemców, którzy byli w mocnej opozycji przeciwko władzy polskiej na Śląsku oraz działaniom politycznym jej męża.
Drugim zabiegiem było staranie się o zwolnienie męża poprzez wstawiennictwo ze strony kościoła rzymskokatolickiego. Na temat sposobu wykorzystania tej drogi wiadomo najmniej. Wśród wspomnień pojawia się nazwisko ks. Gajdy, ówczesnego proboszcza parafii św. Jadwigi w Chorzowie, który mógł mieć swój udział w tym działaniu. Kazimiera jako osoba wierząca i zaangażowana w działalność kościoła mogła znacznie wpłynąć na siłę i celność wstawiennictwa.
Trzecią i najprawdopodobniej najistotniejszą drogą do wolności Wincentego były pieniądze. Tak jak wspomniano o tym wcześniej, jedną z dróg ocalenia bliskich przetrzymywanych w obozach było wręczenie łapówki. W czasie poszukiwań nie natrafiłem na informacje o przybliżonej bodajże kwocie wręczanej w tym celu. W przekazach rodzinnych również brak szczegółów na ten temat. We wspomnieniach Kazimiery Spaltenstein pojawiła się jedynie wzmianka, że aby wpłacić odpowiednią kwotę musiała ona spieniężyć rodzinną biżuterię. Należy z tego wnioskować, że nie była to mała suma, a jej brak jeszcze bardziej uszczuplił skąpe już zasoby jakimi, aby przetrwać, musiała operować Kazimiera, utrzymując siebie oraz pomagając synowi pracującemu w Berlinie.
Po zebraniu pieniędzy konieczne było zdobycie „dojścia” do odpowiednich funkcjonariuszy w chorzowskim gestapo (tylko placówka, która wydała nakaz aresztowania, miała prawo do wnioskowania, o uwolnienie więźnia). Dojście to musiało być godne zaufania i dawać gwarancję, że pieniądze trafią w odpowiednie ręce.
Trudno ocenić, które z obranych działań bezpośrednio doprowadziło do uwolnienia. Być może wszystkie działania skumulowały się i zdecydowały o sukcesie. Pewną wskazówką mogącą wskazać odpowiedź są słowa samego ocalonego.
„Tak jak każdy wracający z obozu, musiałem zaraz po powrocie zgłosić się w gestapo. Nałożono na mnie obowiązek meldowania się dwa razy w tygodniu w tym urzędzie, bo stałem pod nadzorem policji.” „Dowiedziałem się, że moje zwolnienie z obozu koncentracyjnego miałem do zawdzięczenia silnym staraniom żony, a nadto na pierwszym miejscu zabiegom właścicielki piekarni Kobylowej, która dzięki kontaktom pośrednim z gestapo pomagała również licznym innym Polakom w odzyskaniu wolności.”
Starania Kazimiery zostały zakończone sukcesem. Nie mam wątpliwości, że to Jej Wincenty Spaltenstein zawdzięcza swoją wolność i życie.