W dniu wybuchu II wojny światowej 1 września 1939 r. wśród ludności Chorzowa panował nerwowy nastrój, potęgowany przez ciągle powtarzające się alarmy bombowe, podczas których wyjące syreny alarmowe zmuszały przechodniów do ukrycia się w bramach budynków, oferując złudną ochronę przed ewentualnym atakiem. Chwilowo zagrożenie minęło. Wojska niemieckie do tej pory nie pojawiły się w mieście, lecz spodziewano się je ujrzeć nadchodzące od strony wiaduktu łączącego Chorzów z niemieckim wówczas Bytomiem.
Z Łagiewnik i Rudy Śląskiej płynęły przez miasto liczne rzesze uchodźców, cywili obładowanych pakunkami, pchającymi przed sobą wózki wyładowane dobytkiem, który udało im się zabrać ze sobą. Panował upał. W mieście rozeszły się plotki sugerujące, że Chorzów również zostanie ewakuowany. Jedyne co pozostało to czekać.
Miasto po pierwszym szoku się uspokoiło. Niemieckie samoloty, choć przelatywały nad miastem, nie zrzuciły ani jednej bomby. Wielu słusznie uważało, że Śląski przemysł jest zbyt cenny, aby Niemcy odważyli się na jego zniszczenie. W godzinach popołudniowych wyłączono prąd w całym mieście. Poczta zawiesiła swą działalność, nie działały również telefony. W nocy panowały ciemności i głucha cisza, sporadycznie przerywana dalekim odgłosem ostrzału artyleryjskiego i strzałów karabinów maszynowych. Powróciło napięcie, które rosło z godziny na godzinę. W nocy z 2 na 3 września polskie wojsko stacjonujące jeszcze w Chorzowskim garnizonie wraz z władzami policyjnymi opuściło miasto. Pozostały jedynie oddziały nieregularne złożone z młodzieży oraz kombatantów. Niemcy byli coraz bliżej.
*
W obliczu zaistniałem sytuacji, rodzina Spaltensteinów zdecydowała się na opuszczenie miasta. Wincenty Spaltenstein słusznie obawiał się wkroczenia Niemców do miasta. Jego działalność polityczno-narodowa nie mogła pozostać przez Niemców niezauważona (co potwierdza fakt umieszczenia jego nazwiska w Specjalnej księdze Polaków ściganych listem gończym) i mogła sprowadzić na niego i rodzinę prześladowania lub nawet gorsze konsekwencje. Wczesnym rankiem 3 września 1939 roku Wincenty Spaltenstein wraz z żoną Kazimierą i synem Lesławem, tak jak wielu innych mieszkańców opuścili Chorzów z zamiarem udania się do wschodniej części Polski, z dala od Niemieckiej napaści. Zdarzyło się tak, że świadkiem ich wyprawy, był późniejszy teść Lesława Spaltensteina – Edward Hanke. Opisał on to spotkanie w swoich wspomnieniach pt. „Trudy i Oczekiwania”.
„Szosa do Dębu [obecnie część Katowic] była niemal pusta. Dopiero tu napotkaliśmy na grupy uciekinierów, których liczba szybko rosła a krótko przed Katowicami zamieniła się w istną ludzką rzekę. Przeganialiśmy więc biedaków, którzy ruszyli w drogę już przed świtem. Przy Hucie Baildona napotkaliśmy na byłego prezydenta miasta Chorzowa Spaltensteina, który w towarzystwie żony i radcy Grzesia ciągnął wózek z kuframi. Syn jego Lesław jechał rowerem. Samą Spaltensteinową i Grzesia podwieźliśmy do Mysłowic, gdzie chcieli na razie pozostać.” Pełna relacja z ucieczki z Chorzowa: Początek wojny: Ucieczka z Chorzowa
Rodzina Spaltenstein po pewnym czasie dotarła do wsi Góry Pińczowskie, gdzie natknęła się na to, przed czym uchodziła – wojska Niemieckie. Zszokowani tak szybkim postępem przeciwnika i brakiem skutecznego oporu ze strony wojska polskiego zdecydowali się na zaprzestanie dalszej wędrówki. Zatrzymali się na wsi w powiecie Miechowskim, gdzie spędzili ponad dwa tygodnie oczekując na rozwój wypadków.
Na początku października walki ustały. Niemcy oraz Związek Radziecki pokonały Polskę. Spaltensteinowie zdecydowali się na powrót do Chorzowa. Niemcy w publikowanych obwieszczeniach wzywali ludność do powrotu do swoich domów, gwarantując poszanowanie ich majątku i własności. Tym, którzy nie zdecydują się na powrót, grożono konfiskatą całego mienia.
Kazimiera Spaltenstein tak relacjonuje wydarzenia, które miały miejsce po powrocie rodziny na Śląsk:
„Po powrocie oddano nam istotnie mieszkanie, nie oddano natomiast mężowi biura adwokackiego, przy ul. Wolności 45. Mieszkanie było splądrowane i brakowało wiele rzeczy z ubrań, obuwia, a przede wszystkim artykułów żywnościowych. W czasie naszej nieobecności było kilka rewizji, podczas których zniszczono wszystkie napotkane godła państwowe i obrazy polskie.
Już w październiku 1939 r. zaczęły się konfiskaty nieruchomego majątku Polaków. Nasz dom przy ul. Drzymały nr 6 zajęto w grudniu, przy czym musieliśmy oddać wszystkie rachunki i książki odnoszące się do domu, a sami jako właściciele wezwani byliśmy do płacenia czynszu za mieszkanie.”

Pismo o przejęciu przez władze niemieckie administracji nad kamienicą na ul. Michała Drzymały w Chorzowie (Hardenbergstrasse. 6, Königshütte) (zobacz tłumaczenie: polskie i angielskie)
„W grudniu 1939 r. ogłoszono zarządzenie spisu ludności, celem policyjnego stwierdzenia przynależności narodowej, a równocześnie przez blockwartów [naczelnik bloku] rozpowszechniono wiadomości, że kto się przyzna, do narodowości polskiej będzie wysiedlony ze Śląska. Do spisu musieli stawić się wszyscy powyżej lat 12 w odpowiednich obwodach, na które miasto było podzielone, oraz wypełnić wydane w tym celu formularze. W obwodach urzędowały komisje, złożone tylko z Niemców, które przyjmowały formularze i w obecności, których składano odcisk palca. Ja, mąż i syn złożyliśmy palcówkę z podaniem języka ojczystego i narodowości polskiej i nam nie robiono żadnych trudności, natomiast byliśmy świadkami podczas dłuższego oczekiwania, że prawie każdego urodzonego na Śląsku, o ile podawał narodowość polską, zmuszano do zmiany na niemiecką, co czyniono w arogancki sposób i ostro, wobec czego wielu zgadzało się na zmianę.”
„Po przeprowadzeniu „palcówek” zaczęły władze partyjne zwoływać wielkie zebrania, na których atakowano Polaków, [nawoływano] że muszą Śląsk opuścić, a towarzyszy partyjnych i S.A. wzywano, aby z Polakami nie utrzymywali żadnych stosunków i dopilnowali, aby nie używano mowy polskiej, która publicznie była zakazana. Partia również rozpowszechniała afisze z napisem „Bluthunde”, naklejane na domach i mieszkaniach polskich, w których nazywano Polaków „Krwawymi psami” i kazano im natychmiast się wynosić. W ten sposób rozpoczął się terror propagandy niemieckiej, który nie ustawał do końca okupacji.
Zaraz też z początkiem 1940 r. wyszło zarządzenie konfiskaty majątku wszystkich organizacji politycznych, oświatowych, zawodowych, społecznych i sportowych. Musiało się pod grozą najsurowszych kar oddać majątek ruchomy, sztandary, pieniądze towarzystw, względnie książki oszczędnościowe. Mąż mój otrzymał wezwanie z gestapo do złożenia majątku Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” i Towarzystwa Czytelni Ludowych, których był prezesem, a nadto kilkakrotnie go w tych sprawach przesłuchiwano.
Aresztowania Polaków rozpoczęły się zaraz od wkroczenia wojsk niemieckich. Natomiast masowe aresztowania i wywożenia do obozów zaczęły się w marcu [i trwały] do końca maja 1940 r., a to w następstwie ujawnionych ruchów konspiracyjnych wojskowych i politycznych”
Podczas wspominanych masowych aresztowań w maju 1940 r. uwięziono Wincentego Spaltensteina i osadzono do w obozie koncentracyjnym w Dachau. Dla rodziny Spaltenstein nastały trudne dni naznaczone walką o przetrwanie w obliczu wojennej rzeczywistości.